Derby, to piękna rzecz…
… szczególnie derby gminne
Tym razem na boisko v-ce lidera, I grupy wrocławskiej A klasy - Ambrozji Bogdaszowice, przyjechała drużyna ze środka tabeli - Sokół Smolec.
To chyba mój pierwszy mecz “na żywo” tej rundy - taki ze mnie niedzielny kibic, ale tego pojedynku ciężko było mi sobie odmówić. Tak samo pomyślało sobie chyba 200 kibiców, bo na trybunach było naprawdę sporo ludzi. Oczywiście większość, to kibice gospodarzy, nie od dziś wiadomo, że Ambrozja to duma okolicy, w szczególności od kilku sezonów, kiedy grają po prostu dobrą piłkę. Przybyli również kibice gości, bo przecież obie miejscowości dzieli raptem 8 ... no może 12km (via google maps) - przez objazd remontowanej drogi w Smolcu, a dla samych kibiców mecz jest również czymś więcej niż tylko 3 punkty. Dotarłem na boisko kilka minut przed pierwszym gwizdkiemi i miałem wrażenie doświadczyć czegoś w rodzaju małego święta. Klubowy grill się żarzył, z beczki podawano zupę chmielową, małe dzieci bawiły się na placu zabaw, a cała reszta tłumnie zebrana oczekiwała niecierpliwie pierwszego gwizdka.
Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem dali znać o sobie kibice (może nawet fanatycy?) Ambrozji, przyszli na mecz wyposażeni nie tylko w napoje chłodzące, ale również w trąbki! Pierwsze minuty to delikatna przewaga gospodarzy i dobrze zorganizowana obrona gości. Skutecznie przerywali akcje gości, trudne zadanie miał na skrzydle Kacper Towarnicki, bo lewy obrońca Smolca był dobrze dysponowany i robił co mógł by zatrzymać atakującego gospodarzy. Sokół raz po raz próbował szybkim atakiem dostać się w pole karne gospodarzy, jednak nie było z tego bramek. Po lekko usypiającym wstępie kibice wreszcie mogli zobaczyć bramkę. W 25 minucie akcję Ambrozji zakończył nie kto inny jak Paweł Rudnicki i w Bogdaszowicach znów dało się słyszeć, że na trybunach są kibice. Nie oznaczało to jednak, że Ambrozja ma już Sokoła nomen omen w garści. Wręcz przeciwnie, nie trzeba było długo czekać, bo niespełna 10 minut później do bramki trafili rywale i było 1:1. Niewiele zmieniło to jednak w obrazie gry. Nadal Ambrozja starała się kontrolować spotkanie, a Sokół skrupulatnie rozbijał ataki. Wynik do przerwy nie uległ już zmianie.
Gdy jeszcze nie wszyscy zdążyli się rozsiąść po przerwie na swoich miejscach, do siatki znów trafił Paweł. 2:1. Ambrozja poczuła, że wszystko idzie zgodnie z planem. NIe atakowała agresywnie. Nadal starała się kontrolować spotkanie. Podrażniony Sokół czekał jednak tylko na okazję. Moment bardzo chaotycznej gry, wykorzystał zespół ze Smolca i w ciągu kilku minut wyszedł na prowadzenie. Najpierw po indywidualnej akcji bramkę zdobył Maciek Łoskot, nie dając zbyt wielu szans bramkarzowi, potem jeden z zawodników Sokoła popisał się dobrym strzałem z rzutu wolnego, nie popisał się za to bramkarz gospodarzy. Na tablicy 2:3 i Ambrozja poczuła palący się pod nogami grunt. Wreszcie ruszyła zdecydowanie do ataku. Raz po raz nękając bramkę rywali, wszystko byłoby jednak na nic, gdyby nie świeży impuls od trenera Tomka Augsta, który wprowadził na boisko Adriana Lungu. Końcówka meczu to zdecydowanie jego show. Najpierw, w samej końcówce regulaminowego czasu wyrównał stan meczu na 3:3, by w doliczonym czasie przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Ambrozji Bogdaszowice. Szalona radość kibiców gospodarzy była w tym momencie całkowicie uzasadniona. Sokół mógł sobie pluć w brodę, chociaż nie wiem, czy sami zawodnicy mogli mieć sobie tutaj coś do zarzucenia.
Czy wygrał zespół lepszy? Tak. Czy było to dobre i emocjonujące spotkanie, w którym obie ekipy pokazały się z dobrej strony? Zdecydowanie. Tym samym jestem przekonany, że jeszcze nie raz zawitam na boisku jednej lub drugiej drużyny. W tym meczu górą była Ambrozja i to jej należą się największe brawa, choć Sokół dzielnie stawiał czoła faworytowi tego spotkania. Na takie mecze chce się przychodzić.
Jakub Lepianka